piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział II

Serdecznie dziękuję za odwiedziny i komentarze! Postaram się, aby utrzymać klimat, w odpowiednich momentach trzymać was w niepewności, a i wątek komiczny również był obecny ;)
Mój problem polega na tym, że wróciłam do domu na święta. Co to oznacza? Nie mam chwili spokoju. Mój luby zatruwa mi d... moja siostra zatruwa mi d... moi rodzice zatruwają mi d... Tak więc świąteczna atmosfera trwa w najlepsze. Póki nie wrócę do mojego kochanego akademika może się zdarzyć tak, że nabędę różnego rodzaju zaległości w komentowaniu i czytaniu (nieźle, dopiero stworzyłam bloga i już problemy, powtórka sprzed pięciu lat). Tak więc daję rozdział i znikam.
Pocieszam się faktem, że w niedzielę uciekam na pokaz fireshow, a w poniedziałek i wtorek pracuję (czyli tu na 90% będę starała się nadrabiać)
A teraz- Wesołych Świąt i Loki'ego pod choinką ];->
***

            Dało się słyszeć dzwonienie dzwoneczka powieszonego przy drzwiach. Konsternacja wymalowała się na mojej twarzy widząc policjantów, którzy wczoraj „gościli” mnie na komisariacie. Nie siadajcie przy drugim stoliku, nie przy drugim. Prosiłam w myślach, ale niestety, modły nie zostały wysłuchane. Padło na mnie by obsłużyć nowo przybyłych klientów.
            -Dzień dobry, w czym mogę panom pomóc?
            -O, Mark, patrz, dziewczyna od portfela- odezwał się do kolegi policjant.
            -No proszę, proszę- mruknął pod nosem tak zwany Mark.
            -Polecam naleśniki z dżemem jagodowym- z wytrwałością wypełniałam swoje obowiązki.
            -Kawę poprosimy. Jak portfelik?
            -Jest okey- mruknęłam z doskonale wypracowanym, sztucznym uśmiechem i oddaliłam się za ladę.

            Bar jak to bar, nie wyróżniał się niczym niezwykłym. Może po za nazwą. Naprzeciwko lady znajdowało się pięć typowo barowych stolików, przy ostatnim po prawej stronie wstawione były narożne drzwi. Następnie po drugiej ich stronie znajdował się kolejny stolik, najczęściej zajmowany przez aspołecznych typów, którzy cenili sobie przestrzeń osobistą. Obok owego stolika znajdowały się drzwi do miejsca dobrze każdemu znanemu- do WC. No i w ten magiczny sposób idąc według wskazówek zegara, docieraliśmy ponownie do lady, gdzie przed nią stały małe stołki barowe dla tych co na szybko chcieli coś zjeść lub się napić. Natomiast za naszą magiczną ladą znajdowały się tajemnicze drzwi do kuchni, ale nie będę się rozpisywała na temat jej wystroju. Warto tylko napomnieć, że tam były drzwi oddzielające cały ten rozgardiasz od naszego małego cichego zakątka zwanym „zapleczem”.
           
Nalałam kawę do kubków i zaniosłam do stolika. Może powinnam być im wdzięczna? Bez zbędnych ceregieli, po za papierologią, oddali mi moją zgubę. A ze znanych mi historii, wiem, że komisariat to jedno z miejsc, które pochłania czas przeciętnego obywatela. Cicho westchnęłam wracając za ladę. Usiadłam na krześle, omiotłam wzrokiem lokal i zaczęłam rozwiązywać krzyżówki. Póki klienci byli obsłużeni i nie było żadnych nowych, miałam czas dla siebie. „Długa w karabinie”- cztery litery- „lufa”, „Kochała Hamleta”- przecież to takie oczywiste- „Ofelia”… dźwięk dzwoneczków wyrwał mnie z rozwiązywania. Przyszła szefowa- Marliyn. Wspaniała kobieta o równie wspaniałym sercu. Czarne loki delikatnie opadały jej na ramiona, miała surowe, aczkolwiek niemal matczyne spojrzenie. Była delikatnie pulchna, ale to dodawało jej uroku. Miała cudowny charakter, ale kiedy byłą taka potrzeba, potrafiła skarcić i wziąć w obroty. Tak więc warto było się starać aby nie mieć w tej kobiecie wroga.
           
Kiedy tylko przyszła Marliyn, czas jakby zaczął szybciej płynąć. Nim się spostrzegłam była już 15 i mogłam szykować się do wyjścia.
            -Viki, mam do ciebie prośbę- powiedziała kobieta z kuchni kiedy byłam na zapleczu. Podeszła do mnie, pogrzebała chwilę w swojej szafie i podała mi mały pakunek- Czy mogłabyś to przekazać pewnej kobiecie, będzie czekała przy banku dwie przecznice stąd. Ma długie, jasne włosy, nazywa się Pepper.
            -Pewnie- odpowiedziałam biorąc pakunek.
            -Dziękuję
           
Dzisiejszego dnia padał deszcz. Jak przystało na taką pogodę ludzie strasznie się śpieszyli do swoich domów, bądź też miejsca gdzie mogli skryć się przed deszczem. Oczywiście nie dotyczyło to tylko pieszych, również kierowców, którzy nie pozwalali przejść po pasach bez sygnalizacji, ludziom moknącym na deszczu. Parasolki niestety nie wzięłam, więc osłaniając się jedynie kapturem mknęłam chodnikiem by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Miałam nadzieję, że nie będę musiała zbyt długo czekać na ową kobietę. Kiedy jednak ujrzałam z daleka budynek banku, w oczy rzuciła mi się wysoka kobieta w białym płaszczu. Nad głową trzymała duży czarny parasol. To pewnie ona. Niestety Marilyn nie zdradziła mi za dużo szczegółów dotyczących tzw. Pepper. Nie pozostawało mi nic innego jak tylko spytać się wprost.
            -Przepraszam, czy pani nazywa się może… Pepper- spytałam niepewnie. Imię było dość niespotykane.
            -A ty pewnie jesteś tą dziewczyną od Marliyn- uśmiechnęła się do mnie, a ja podałam jej pakunek- Bardzo ci dziękuję, przekaż jej, że Tony rozliczy się z nią, jak skończy swój kolejny „genialny” projekt.
            -Jasne, nie ma sprawy- odparłam z uśmiechem.
            -Masz bardzo nietypowy medalik- zagaiła nagle kobieta- Z jakiego tworzywa?
            -Dziękuję- uśmiechnęła się- Nie mam pojęcia, metal… jakiś.
            -Naprawdę, bardzo ciekawy- przez chwilę wyglądała na zamyśloną- No cóż, jeszcze raz ci dziękuję.
            -Nie ma sprawy. Do widzenia.
Pepper odeszła, a ja, w ten deszczowy dzień wolno ruszyłam w stronę domu.

***
            -Miała bardzo ciekawy medalion- powiedziała kobieta parę godzin później, kiedy przeglądała plik dokumentów.
            -Naprawdę?- udał zainteresowanie Stark majsterkując przy czerwonej rękawicy.
Widząc olewającego ją Tony’ego mruknęła coś pod nosem i wyszła z pomieszczenia. Po chwili cofnęła się o kilka kroków i jakby od niechcenia odparła:
            -Sądzę, że metal z jakiego był zrobiony mógłby ciebie zainteresować.
Po czym odeszła kierując się w stronę salonu. 

***
            Ponownie skupiłam się na odczuciach towarzyszących mi podczas leżenia. Podobało mi się to. Wtedy czułam jakbym miała pełną kontrolę nad swoim ciałem. Oddychałam miarowo skupiając się na biciu serca. Zamknęłam oczy, pogrążałam się w myślach jednocześnie próbując nie zasnąć. Zaczęłam myśleć nad ostatnimi zdarzeniami, nad pechem, który mnie ciągle prześladował. Jeżeli to był pech, to dlaczego wszystko kończyło się szczęśliwie? A przynajmniej dla mnie. Tak, to był paradoks. Jak inaczej nazwać szczęście w nieszczęściu jak nie paradoksem? Całe to określenie jest śmieszne i nielogiczne. Jeżeli dana sytuacja jest pechowa, to jest, jeżeli jednak ujawniło się coś, co mogło być przebłyskiem szczęścia to nie można jej nazwać już pechową, bo miała pozytywne zakończenie. Jednak sama w sobie była negatywna…
           
Czułam jak mi głowa pomału eksploduje. Zacisnęłam oczy i odwróciłam się na bok. Skuliłam się usilnie starając się zablokować myśli. Chce zimnej wody- przemknęło mi tylko.
I w tym momencie stało się coś nieoczekiwanego. Mimo nagłego chłodu i mokrego ubrania dotarło do mnie coś jeszcze. Błyskawicznie podniosłam się i spojrzałam na swoje mokre ramie. Tak, elementy układanki nagle zaczęły się ze sobą łączyć, a prawda uderzyła we mnie jak pocisk armatni.
            -O kurwa!- rzuciłam wulgaryzmem przerażona i zaczęłam chodzić w kółko po mieszkaniu- Gość próbował mnie zaatakować przy śmietniku- zatrzymał się, a ja uciekłam, następnie szukałam kubka, „magicznie” się znalazł… dalej, facet uciekał przez ulice, samochód stanął, ale mężczyzna i tak zginął bo… KURWA!
           
Nogi się pode mną ugięły, czułam jak zbiera mi się na wymioty. W głowie nasunęły mi się wizje zmasakrowanych zwłok. Zabiłam człowieka. Zawartość żołądka podskoczyła mi jeszcze wyżej. Zaczęłam płakać. Co ja kurwa zrobiłam?! Czym do cholery jestem?!

***
Parę godzin wcześniej
           
-Powinniśmy czym prędzej wyruszyć na Midgard- powiedział Thor.
            -My?- spytał Srebrny Język.
            -Czyż nie obiecałeś nam pomóc w zamian za odpuszczenie twoich win?
            -Czy moją winą były kłamstwa wpajane mi od najmłodszych lat?- odpowiedział pytaniem na pytanie czarnowłosy uśmiechając się przy tym ironicznie.
            -Bracie, Midgard jest w niebezpieczeństwie, jeżeli to rzeczywiście są te istoty, o których mowa. Albo pójdziesz dobrowolnie, albo zaciągnę cię tam siłą. Chyba, że tęsknisz za swoją przytulną celą.
            -Mam tam iść jako ja? Zdajesz sobie chyba sprawę jak to się skończy? Dobrze wiesz, że nie jestem tam mile widziany.
            -To jest sytuacja wyjątkowa- odpowiedział gromowładny i wyszedł z komnaty. Szybkim krokiem skierował się w stronę Bifrostu. Na Ziemi była jego ukochana, nie mógł pozwolić by coś jej się stało. Zwłaszcza teraz kiedy zbliżało się niebezpieczeństwo.
           
Starał się zobaczyć w tej sytuacji jakąś korzyść dla siebie. W oddali widział swojego brata. Był bardzo przejęty zaistniałą sytuacją. Fakt, obiecał pomoc za każdym razem gdy coś się wydarzy, ale zrobił to z jednego powodu. Cokolwiek by nie było, zawsze będzie jakieś alternatywne wyjście. Gnijąc w więzieniu miałby małe prawdopodobieństwo na pojawienie się niezwykłej szansy, która pomogłaby mu w objęciu władzy, która byłą mu obiecana. Miał wielkie ambicje ku temu, jednak za każdym razem los z niego kpił podkładając mu kłody pod nogi. Czy pragnięcie realizacji obietnicy jaką ktoś mu kiedyś złożył i dążenie do niej jest czymś złym? Czy naprawdę wszyscy wokół uważają go za gorszego tylko dlatego, że całe jego życie składało się z kłamstw? Dorastał w nich, a kiedy sam zaczął ich używać, stosować, wszyscy mieli mu to za złe. Więc czy to one są złe, czy to zależy od osoby, która je używa? Tylko co ma do tego osoba? Przecież niezależnie od niej, za każdym razem rani się osobę poddaną zatajeniem rzeczywistości.

***
            Nie wiem ile czasu spędziłam pod kołdrą, ale kiedy wychyliłam głowę, już świtało. Nie zasnęłam nawet na chwilę. Głowa strasznie mnie bolała, a w brzuchu czułam niemiły ucisk. Usiadłam i zakryłam twarz dłońmi. Możliwe jest, że to wszystko co dzieje się wokół mnie jest tylko dziwnym zbiegiem okoliczności. Można wszystko zebrać do kupy, ale ciągle brakuje odpowiedzi na pytanie „jak?”. Gdzie należy szukać logicznego wyjaśnienia dotyczących tych wszystkich sytuacji jakie miały ostatnio miejsce?
           
Spojrzałam na telefon znajdujący się na drugim końcu pokoju. Co powiedzieć? Przemknęło mi przez myśl. Uparcie próbowałam sobie przypomnieć co krążyło po mojej głowie przy innych przypadkach. Zamknęłam oczy i skupiłam się. Wyciągnęłam rękę przed siebie i czekałam. Telefon, telefon, telefon… i tak parę razy. I nagle, poczułam. Zacisnęłam dłoń i otworzyłam oczy. Był tam. Spojrzałam zadowolona na urządzenie i serce podeszło mi do gardła. Co kur… Przeniosłam spojrzenie na swój telefon, który wciąż spoczywał na szafce na drugim końcu pomieszczenia. Co jest? Czyje to jest? Ostrożnie odłożyłam na stół nie swoje urządzenie i wyszłam biegiem z domu uprzednio zabierając ze sobą swoją komórkę.

            -Marilyn? Nie dam rady pojawić się dzisiaj. Muszę- zamilkłam na chwilę zbierając myśli idąc chodnikiem przed siebie- muszę pozałatwiać parę spraw.
            -No dobrze- odpowiedziała kobieta- Zadzwonię po Victorię. Wszystko w porządku?- dodała zatroskana.
            -Taa… Dziękuję i bardzo przepraszam.
Po pożegnaniu się zakończyłam połączenie. Weszłam do jakiegoś baru znajdującego się na drugim końcu miasta. Przez ponad dwie godziny bezcelowo jeździłam komunikacją próbując jakoś uspokoić się. Pragnąc odpocząć wstąpiłam akurat tutaj. O ile w moim miejscu pracy panował ład i porządek, tak temu miejscu tego zarzucić nie można było. Bar wyglądał obskurnie i brudno, ale to pewnie przez fale klientów co chwilę wchodzących i wychodzących. Tutaj ruch był ogromny. Patrzyłam jak łyżeczka leniwie miesza kawę, po czym uświadomiłam sobie, że robi to sama, bez mojej pomocy. Spanikowana chwyciłam ją w dwa palce i rozejrzałam się, czy nikt nie widział czasem tej anomalii. Jednak wszyscy byli pochłonięci swoimi sprawami i nikt nie zwracał na nikogo uwagi. Ludzie wychodzili, kupowali, jedli/pili, lub brali na wynos i wychodzili. Ot każdy pogrążony był we własnych myślach w swoim małym świecie.

            Zaczął świecić. Było to w momencie, w którym weszłam do domu i włączyłam czajnik. Połyskiwał na granatowy kolor. Byłam zdziwiona, bo nigdy tak się nie zachowywał. Zdjęłam z szyi i uważnie mu się przyjrzałam. Owszem, miał niekiedy delikatną niebieską poświatę, ale to przez odbicie się w nim promieni słonecznych, a teraz? W moim mieszkaniu panował pół mrok ze względu na deszczową pogodę za oknem. Usiadłam zdziwiona kładąc medalion na stole. Skrzyżowałam ręce na piersi i zaczęłam mu się przyglądać. Nie mogłam tego zaliczyć do rzeczy normalnych. To było cząstką mnie, która pomagała mi w ciężkich chwilach kiedy miałam ją przy sobie… Co ja gadam?! Dostałam to kiedy opuszczałam miejsce mojego dorastania, to że znaleźli medalion przy mnie oznacza, że moi prawdziwi rodzice nie pozostawili mnie tak do końca z niczym. Chociaż wolałabym jakiś kocyk, lub inne okrycie niż pseudo talizman. Bądź co bądź znaleźli mnie nagą. Stać ich było na błyskotki, ale żeby zainwestować w jakiś kawałek materiału to nie było komu.
Wracając do świecącego cudeńka. Emanowało swoim słabym blaskiem wprawiając mnie w osłupienie. Mamy czwartek, 17 października, godzina 16.34, dzień jak co dzień, no może z małymi paranormalnymi wyjątkami. Właśnie dowiedziałam się, że siłą umysłu wepchnęłam gościa pod koła rozpędzonego pojazdu, polałam się zimną wodą i ukradłam komórkę, a mój zwykły, na co dzień normalny medalik zaczął świecić.

            -No dobra, zabawne, nawet bardzo! Coś jeszcze?! Może nie wiem, jakaś kometa mi tu zaraz uderzy? Albo wulkan wybuchnie?- chwile później pożałowałam swoich słów…

9 komentarzy:

  1. Ha! Wiedziałam już to po pierwszym rozdziale! Wiedziałam, że ona ma moc, ale czasami mogłaby ugryźć się w język. Trochę za krótki ten rozdział. A i jestem zła na Pepper, za tą jej ciekawskość. Rozdział ogólnie fajny, tylko jak popatrzeć na poprzedni to w tym za mało się dzieje.
    Pozdrawiam
    Margaret :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest wiele rzeczy, które bym chciała napisać w pierwszych rozdziałach, ale jeżeli odsłoniłabym wszystkie swoje asy, cały zarys sytuacji straciłby swój urok. Nie chcę z niej robić jakoś super, wielkiej, pro istoty rozwalającej wrogów samą swą zajebistością, mimo że niekiedy byłoby to przydatne xD

      Usuń
  2. No prosze, rozdział sprostał wyzwaniu, ograniczyłaś przekleństwa głównej bohaterki, ciekawe na jak długo - sama przeklinam co czwarte słowo, no dobra, co drugie i wiem, że może moje opowiadanie tego nie odzwierciedla, ale czasem mam ochotę rzucić kurwą xD

    Co do treści...cóż ja mogę powiedzieć, wszystko rozwija się powoli, doskonale budując napięcie. Zgaduję,że na końcu było odniesienie do Bifrostu XD pewnie nasi szanowni bogowie przybywają do miasta, a dziewczyna niemal zawału nie dostaje XD
    to bardzo interesujące.

    Czekam na następne, skoro tak wszyscy trują ci d... to ty też im potruj XD [wierzę w ciebie, znajdziesz czas i napiszesz kolejny rozdział dla swych czytelników]

    Wszystkiego dobrego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja non stop klnę, ale ponoć wzbudza to zaufanie u innych osób, w końcu szczerość, no nie? Była początkowo piękna wiązanka (rozbudowany element z ogarnięciem tego co się dzieje, ale darowałam sobie). Co do Bifrostu, wszystkiego się dowiesz, tylko muszę ogarnąć trzeci rozdział, bo za mało wstęp jest rozbudowany :D

      Usuń
  3. …hehehehhhhehhehe! *szatański śmiech*
    Pytanie, kometa czy wulkan? Ja chyba wolałabym wulkan, bo w pobliżu miast takich jka Nowy Jork chyba czynnych nie ma… ani nieczynnych, ale nie jestem najlepsza z geografii so… No dobra, LOKI wreszcie się pojawił. Ciekawa jestem czym jest… właśnie. Mi się myli. Główna bohaterka jest Victorią czy ta jej wredna współpracownica? O_o

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, też nie wiem, a studiuję kierunek przy którym wypadałoby wiedzieć xD Co do głównej bohaterki, nazywa się tak samo jak ten wredny babsztyl z jej pracy- Victoria. I to nie z lenistwa nazwałam je tak samo, po prostu taki mały kaprys, bo wbrew pozorom to się może zdarzyć (znam z autopsji)

      Usuń
  4. No hey :D
    Nareszcie udało mi się tutaj wpaść żeby skomentować.
    Otóż podoba mi się to, że Victoria ma moc i wiedziałam, to pierwszym rozdziale xD i to dość ciekawą moc !
    I tutaj zastanawiam się, co byłoby gorsze wulkan czy kometa hmm ? Chociaż ja wolałabym kometę... Chyba xD
    Ogółem podoba mi się to jak piszesz. Lekka lektura i do tego ciekawa, więc zastrzeżeń nie mam :3
    Przepraszam, ze tak krótko, ale nie mam weny dzisiaj eh :/
    Pozostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział :D
    Życzę weny i serdecznie pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń
  5. Witaj,
    Pare minut temu natknęłam się na twojego bloga i nie żałuje ;) Chociaż ja się na tych sprawach nie znam, uważam,że masz bardzo fajny styl pisania. Czyta się szybko i z przyjemnością. Zaciekawiła mnie twoja opowieść, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
    pozdrawiam
    Monique

    OdpowiedzUsuń
  6. Woow! Tak jak się pewnie domyślasz to znowu ta dziwna dziewczyna, której blogi nie dorastają twojemu do stóp. Więc tak, w pierwszym rozdziale nie zastanowiłam ie nad medalikiem no i to był błąd. "Jakaś kometa tu zaraz uderzy"- możliwe, że to Thor i Loki podróżujący Bifrostem z Asgardu( W uszach świszczy mi" Heimdallu otwórz most! Za dużo Marvela i Mitologii). Naprawdę żal mi Very jeśli blisko miasta leży jakiś wulkan :\ Ałć! No i stało się to czego się bałam- niewyparzony język(bez obrazy). Fajne jest to że oddzielasz (nazwijmy to akty). Trochę zdenerwowałam się zachowaniem Pepper. Ale "zbieg okoliczności" że musiała akurat dostarczyć to jej ^^! Okej tym razem nie wytrzymam i pędzę do następnego rozdziału :) Teraz już oficjalnie jesteś na liście >_< Wohoh! Pozdrawiam BlueNight'y

    OdpowiedzUsuń