poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział I

Wygląd bloga ciągle w budowie, moja próba ogarnięcia ustawień jest wręcz żałosna, no ale trzeba próbować. Oto przed Wami pierwszy rozdział. Po wielu latach wracam do pisania, staram się uzyskać błyskotliwość umysłu i pomysły co do pisania jakie miałam kiedyś. Tak więc bez dalszych ceregieli, zapraszam!
***
           Czasami po prostu budzisz się i wiesz, że jesteś. Tylko tyle, otwierasz oczy i przez otaczający cię świat wiesz, że żyjesz. Czujesz jak twoja klatka piersiowa unosi się przy każdym oddechu, bicie serca delikatnie wzbudza drgania w żyłach, a jak się uspokoisz i zamkniesz oczy to usłyszysz szum krwi płynącej w twoim ciele. „Tętnica główna”- pięć liter, „aorta”. To wtedy właśnie dociera do ciebie, że żyjesz. Jeżeli tak po prostu otworzyłeś oczy i poczułeś „oddech życia”, to wiedz, że masz szczęście, bo przeżyłeś, kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok…

Z zamyśleń wyrwał mnie krzyk Victorii:
-No parzysz w końcu kawę czy nie?
Odgarnęłam kosmyk brązowych włosów i spojrzałam na dzbanek. Już od dobrych trzech minut stałam z zalaną kawą i patrzyłam tępo w podłogę. Przeniosłam wzrok na jasnowłosą dziewczynę.
-No rusz się wreszcie, nie będę wszystkiego za ciebie robić!
Wyszłam zza lady i skierowałam się do stolika, by obsłużyć klientów. Kątem oka spoglądałam na zegar umieszczony nad drzwiami wejściowymi. Zbliżała się 22, powoli mogłam szykować się do wyjścia. Odeszłam na zaplecze i zaczęłam się przebierać.
-Idziesz już?- spytała Victoria.
-Tak- odpowiedziałam
-Czyli zostaję sama na nocnej zmianie?
-Tak, ale jeżeli Marliyn znowu cię przyłapie na zapleczu jak się miziasz z klientem to cię wywali.
-Czy ty masz mnie za dziwkę?
-Rozumiem, że to pytanie retoryczne.
-Ty szmato!- krzyknęła wściekła dziewczyna rzucając się na mnie. Odskoczyłam na bok i wybiegłam z pomieszczenia. Stanęłam przed kasą i zaczęłam zliczać pieniądze. W końcu przy klientach nic by mi nie zrobiła. Za bardzo szanowała swoją „reputacje”.
-Zostawiam 200$ resztę daję do sejfu, nie wydaj na dziwki… och, czekaj, przecież ty sama nią jesteś- uśmiechnęłam się zawadiacko, złapałam worek pełen śmieci i wyszłam czując jak atmosfera robi się gęsta i nieprzyjemna.

Była godzina 22.15. Ciemność rozproszona była przez palące się na ulicach latarnie. Jednak przy kontenerze panowała całkowita ciemność. Już dawno mieli zrobić coś z tą lampą znajdującą się w zaułku, jednak kiedy czwarty raz z rzędu została wybita przez jakiegoś wandala, nikomu się nie chciało. Otworzyłam kontener i do mojego nosa dotarł ohydny fetor. Wywaliłam worek i odskoczyłam chcąc złapać świeżego powietrza.
-Proszę, proszę, co to za śliczna dzieweczka mi się tu przybłąkała- usłyszałam głos za swoimi plecami- To co, dajesz mi kasę i się zabawimy, coo?- spytał przeciągle patrząc na mnie lubieżnym wzrokiem. Skrzywiłam się widząc stan nieczystości mężczyzny, a następnie dotarła do mnie powaga sytuacji i fala przerażenia. Odsunęłam się dotykając plecami kontenera.
            -Nic nie mam przy sobie, zostaw mnie!- krzyknęłam.
            -Cii, nie ma co krzyczeć, a sądzę, że dać mi coś możesz- mężczyzna zbliżał się do mnie, a kiedy był już wystarczająco blisko, skuliłam się ze strachu. Gdyby tylko na chwilę się zatrzymał, mogłabym uciec. Nie goń mnie, nie ruszaj się. Proszę kurwa, nie ruszaj się. Przygryzłam wargi, odepchnęłam od siebie faceta i ze łzami w oczach zaczęłam biec najszybciej jak umiałam. Odwróciłam głowę, by zobaczyć czy mnie nie goni, ale w mroku dostrzegłam tylko nieruchomą sylwetkę oprawcy. Nie biegł za mną, może mu się nie chciało?

            Otworzyłam drzwi i zmęczona rzuciłam się na kanapę. Czułam się strasznie wyczerpana, jakby ktoś całą energię ze mnie wyssał. Zamknęłam oczy i zasnęłam, w ubraniu i butach, tak po prostu. Nie miała siły, aby się rozebrać. W sumie nawet nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi, było mi całkiem wygodnie, a mój umysł teraz nie potrzebował niczego innego jak właśnie snu.

            Nad ranem zwlokłam się z łóżka i przygarbiona ruszyłam w stronę lodówki. Warto napomknąć, że nie mieszkam w super wielkim pałacu z 36 sypialniami i 15 łazienkami, podłoga nie jest marmurowa, a sklepienie ozdobione niezwykłymi malunkami. Mimo wszystko nie narzekam. Moje mieszkanie jest małe, wynajmowane, a nawet kibel i łazienka mają osobne pomieszczenia. Kawalerka niczego sobie, a jeszcze większej piękności dodaje jej słowo „moja”, kit, że wynajmowana. Tak więc otworzyłam lodówkę i wyjęłam karton mleka. Upiłam parę łyków, po czym ostatni z nich wyplułam do zlewu. Pomachałam kartonem i dało się słyszeć, że mleko nabrało konsystencji śmietany. Ponownie spojrzałam w głąb lodówki i zobaczyłam kawałek dziwnie wyglądającej szynki i zwiędnięty koperek. Mruknęłam niewyraźnie pod nosem siarczyste przekleństwo i poszłam do łazienki. Po szybkim ogarnięciu się miałam zamiar wyjść do sklepu po małe zakupy, ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam panią Thomson, przemiłą sąsiadkę z na przeciwka.
            -Witaj Viki- tak, tutaj należy napomknąć, że mam na imię tak samo jak ta panna z baru- Victoria, z tą różnicą, że wolę jak się do mnie mówi zdrobniale, a ona… cóż, ona jest jakimś dziwnym anormalnym przypadkiem, który pozjadał wszystkie rozumy świata mając przy tym większe ego niż powinna posiadać- Przyniosłam trochę ciasta i zapiekankę, akurat dzisiaj przyjeżdża do mnie mój wnuczek, bardzo lubi zapiekanki, ale oczywiście nie zapomniałam o tobie. Mój wnusio to takie kochane dziecko, ostatnio grał główną rolę w szkolnym przedstawieniu, niestety nie dałam radę przyjść- dodała ze smutkiem ostatnie słowa.
            -Bardzo pani dziękuję- uśmiechnęłam się biorąc od staruszki jedzenie- może pani wejdzie i napije się czegoś?
            -Nie, nie dziękuję, moja droga. Och, zapomniałabym, to dla ciebie- podała mi książeczkę z krzyżówkami- To za naprawienie mi zegarka w kuchni. Kukułka jeszcze nigdy nie kukała tak wesolutko.
            -Pięknie dziękuję proszę pani- po krótkich pożegnaniach, zamknęłam drzwi i dobrałam się do reklamówki z jedzeniem. Poczuwszy wspaniały zapach świeżutkiej zapiekanki, usłyszałam i poczułam jak kiszki zaczynają mi grać marsz żałobny z głodu. Odstawiłam na pusty blat kuchenny jedzenie i otworzyłam szafkę w poszukiwaniu kubka. Byłam pewna, że gdzieś tu jest. Kurde, dlaczego nie może zawsze stać na blacie. Zamknęłam szafkę i ze złością spojrzałam na jedzenie, a tam, obok torby stał mój kubek. Stwierdziłam, że powoli zaczynam robić się ślepa, albo, że głupieję, bo co za debil nie widziałby dużego, czerwonego kubka.
Zaparzyłam sobie herbatę i zabrałam się za jedzenie. Musiałam przyznać, że pani Thomson nie miała sobie równych. Można to było powiązać z faktem, że była emerytowaną kucharką jak i to, że prowadziła przez jakiś okres swojego życia własną cukiernię. Niestety jeszcze przed emeryturą musiała ją zamknąć ze względu na masową produkcję różnych ciast, deserów, pączków czy drożdżówek. Maszyny zastąpiły ludzkie ręce, w ten sposób sprawiając, że interes się nie utrzymał. Po przejściu na emeryturę wciąż poświęcała się swojej pasji, jednak tylko dla rodziny i bliskich znajomych. Jakby nie patrzeć, byłam rad, że zaliczałam się do tej niewielkiej grupy. Od samego początku jak tutaj zamieszkałam sąsiadka mi pomagała. Była pierwszą życzliwą mi osobą, którą spotkałam po opuszczeniu sierocińca.

            Samego pobytu w domu dziecka nie wspominam za dobrze. W sumie nie ja jedna. W końcu jak można wspominać miejsce, gdzie najczęściej trafiały dzieci niechciane. Były też takie osoby, które pomimo braku rodziców miały jakąś inną rodzinę, bliższą bądź dalszą, ale przez różne sytuację tamci nie chcieli się nimi zając. Ja trafiłam z bardzo powszechnego i nie miłego powodu- zostałam porzucona. Jakiś mężczyzna znalazł mnie w drodze do domu na jakimś pustkowiu. Trochę się natrudził zanim mnie znalazł, ale podobno wyłam strasznie wniebogłosy. Przywiózł mnie do pierwszego lepszego ośrodka i tam już zostałam. Ponoć miałam od samego początku ze sobą wisiorek, który został mi zabrany przez opiekunkę i na szczęście oddany w dniu, w którym opuszczałam przybytek. Mieszkanie znaleźli mi oni, a raczej zostało ono wydzielone z jakiegoś specjalnego programu wsparcia młodych. Wraz z niewielką odprawą mogłam na spokojnie poszukać sobie pracy, co okazało się nie być w cale takie łatwe. Jednak w końcu się udało. I w ten sposób latając w fartuszku, odsługuję różnych dziwnych typów w barze „Hungry Rabbit”. Praca moich marzeń to nie jest, ale póki mam z tego na czynsz i zaspokojenie podstawowych potrzeb, to jest okey. Zwłaszcza, że zdarzają się całkiem ładne napiwki.

            Zjadłam ostatni kęs ciasta i rozłożyłam się wygodnie na kanapie. Tak, to było cudowne uczucie. Wyciągnęłam portfel i wysypałam na stół kasę. Po odliczeniu części na czynsz i odłożeniu jej na półkę, resztę spakowałam z powrotem i wyszłam do sklepu na niewielkie zakupy. Dzień jak co dzień, tylko mogłoby być więcej kasy. Stanęłam przed pasami czekając na zmianę świateł. Nagle poczułam jak ktoś się przepycha i wbiega na ulicę. Rozległ się głośny klakson, samochód był za blisko i szanse na wyhamowanie pojazdu były nikłe. Boże, człowieku, zatrzymaj ten samochód, błagam. Pomyślałam nie chcąc być świadkiem wypadku. Jak na wezwanie, samochód zatrzymał się, a gość pobiegł dalej. Odetchnęłam cicho i przeszłam przez pasy na zielonym świetle. Znowu poczułam się zmęczona, mimo przespania całej nocy, energia ponownie jak gdyby ze mnie wypłynęła. Z drugiej strony co za idiota wbiega na ulice? Życie mu było nie miłe? Co jest z tymi ludźmi, wszędzie są idioci!

            Złapałam za koszyk i po wybraniu kilku niezbędnych artykułów stanęłam przy kasie. Przede mną była kobieta z rozwrzeszczanym dzieciakiem, obok mnie przy drugiej kasie jakiś pacan kłócił się z kasjerką o cenę jakiegoś produktu. Wszędzie był wrzask, pisk i wkurzające mnie istoty. Czułam jak żyłka zaczyna mi pulsować.
            -Dzień dobry- uśmiechnęła się kasjerka wymuszonym uśmiechem i zaczęła kasować produkty. Odpowiedziałam jej tym samym, sztucznym wyrazem twarzy- Należy się 20,35$

            Sięgnęłam ręką do kieszeni i zamarłam wyczuwając pustkę. Chwyciłam za drugą kieszeń, to samo. Zaczęłam przetrząsać kieszenie spodni, ale portfela nie było. Kasjerka widząc przerażenie na mojej twarzy powiedziała:
            -Udawanie nic nie da, na kreskę nie dajemy.
            -Żadnej Kreki nie potrzebuję, ktoś mi portfel pode… no co za chuj popierdolony, mógł go ten samochód trzepnąć!
            -Jak się pani wyraża?!- upomniała mnie kasjerka. Spojrzałam na nią bez wyrazu i szepnęłam słabo:
            -Niech pani wszystko wycofa, wrócę jak się dowiem kim jest ten złodziej.

            Wkurzona wyszłam ze sklepu i skierowałam się na komisariat. Z daleka usłyszałam wycie syren karetki. Mam nadzieję, że to ty, chuju. Mruknęłam w myślach idąc przed siebie.
Moje nogi stały się jakby ociężałe, sprawiając, że każdy krok był dla mnie wielkim wyzwaniem, a umysł uparcie domagał się snu. No co jest?! Spałam całą noc, może to ciśnienie wariuje?
Żeby kogoś tak w biały dzień okraść, a ja się martwiłam, żeby kierowca nie wbił mu zderzaka w dupę.
            Na komendzie spędziłam trochę czasu, ale w końcu przyjął mnie policjant, który miał obowiązek wysłuchać moich zeznań. Opisałam swój portfel i jego zawartość, a facet sporządzał raport, zadając jakieś dodatkowe pytania odnośnie miejsca przestępstwa i całej sytuacji. Nagle do pokoju wpadł kolejny gliniarz trzymając woreczek strunowy z zawartością.
            -Masakryczny wypadek!- powiedział, ale widząc mnie zamilkł.
            -Zaraz porozmawiamy- rzekł do kolegi i zwrócił się do mnie- Co się pani tak przygląda koledze, na kawę to po pracy.
            -To mój portfel- odpowiedziałam uważnie przyglądając się zawartości woreczka.
            -Jak to twój?- spytał policjant
            -No ten, który został skradziony- odpowiedziałam nie wierząc we własne szczęście.
            -To co, zatrzymujemy ją?- spytał „strażnik” woreczka.
            -A po za portfelem to mają coś ze sobą wspólnego?
            -Gość kradnie jej portfel, chwile później zostaje zmasakrowany przez rozpędzony autobus?
            -Jak to zmasakrowany?- zrobiłam wielkie oczy.
            -Według światków wbiegł na ulicę po czym stanął. Nic więcej, zero, żadnych ruchów, ponoć ciało wciąż miał pochylone jak do biegu, a następnie… cóż, autobus nie wyhamował. Jedna ofiara śmiertelna, dwanaście rannych i jedna w ciężkim stanie, oczywiście to kierowca.
            -I co to ma wspólnego z moim portfelem?- zapytałam
            -A ona ciągle swoje- policjant trzymający portfel przewrócił oczami.
            -Dobra, przygotuję papiery do podpisania i możesz iść.

            Wróciłam do sklepu po zakupy. Ponownie stanęłam w kolejce do kasy i zaczęłam rozmyślać nad własnym szczęściem. Najpierw człowiek mnie prawie taranuje i zabiera mi kasę, mało nie wpada pod samochód, a następnie i tak ginie na ulicy przejechany przez autobus, coś jak oszukać przeznaczenie, tylko w prawdziwej wersji. Czemu jednak się zatrzymał? Załamał się marnym łupem?
            -20,35$- usłyszałam od kasjerki i podałam jej pieniądze- O, widzi pani, był sens robienia widowiska z powodu zapomnianego portfela? Następnym razem proszę na spokojnie wrócić do domu i go poszukać.
            -Nie zapomniałam go, ktoś mi go ukradł- a potem wylądował pod autobusem- dodałam w myślach.
            -Jak tam pani sobie uważa- mruknęła pod nosem wydając resztę.

            Suka pomyślałam oschle idąc w stronę domu. Korzystając z wolnego dnia wybrałam dłuższą trasę, aby dotlenić się oraz zaznać odrobinę ruchu. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to co się stało. Sumienie mówiło mi, że to moja wina, ale logika się z tym nie zgadzała. Jak mogłam być winna czemuś na co nie miałam wpływu? Koleś sam sobie zgotował taki los będąc nieuczciwym i głupim. Ale czemu się nie ruszał? Przynajmniej o jednego idiotę mniej. Świat powinien zrobić coś z tą narastającą głupotą. Zamyślona weszłam na ulicę i mało nie przejechało mnie auto, które stanęło z piskiem opon przede mną.
            -Jak jeździsz kutasie!- krzyknęłam już wnerwiona. Od wczorajszego wieczoru prześladował mnie pech.
            -A ty jak chodzisz masochistyczna babo?- z samochodu wychyliła się znajoma mi twarz, ale nie mogłam rozpoznać skąd ją znam.
            -To kup sobie nowe okulary, bo te zamiast słońca mózg ci przyćmiewają- odparłam czując jak mi ciśnienie skacze.
            -Te, lala, ty chyba nie wiesz do kogo mówisz.
            -Możesz być i samym Iron Manem… ups- i w ten sposób dotarło do mnie z kim zadarłam.
            -No właśnie- wyminął mnie i sobie pojechał.
Chyba jednak czas zainwestować w telewizor- pomyślałam i ruszyłam w stronę domu, aby zrealizować swój plan- pójść spać, bo jednak tego dnia zmęczenie strasznie szybko mnie dopadło.

5 komentarzy:

  1. Na końcu masz literówkę: "ale logika się z tym ni zgadzała." - zjadłaś "e", w "nie" ;)
    Głupoty gadasz, jest bardzo ciekawe! Jak na pierwszy rozdział jest naprawdę dużo akcji. Niby nakreślasz życie bohaterki, jej pracę w barze, próbę napadu, skradzenie portfela i sytuację z sierocińcem, ale robisz to w sposób bardzo dynamiczny!
    No i jeszcze to zatrzymywanie się ludzi! :) Niby taki drobny szczegół, a dobrą chwilę zajęło mi rozgryzienie go :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! Znalazłam chwilkę wolnego czasu i przybyłam na twego bloga - gomene, że tak późno.
    Na po czatku chciałabym powiedzieć, ze niezmiernie mi miło, ze kolejna osoba zjawiła się w gronie czytelników mego opowiadania - naturalnie ja również zamierzam czytać twoje- co najmniej nie dla samego faktu jakiejś takiej wymiany, ale dlatego, że teraz,gdy przeczytałam ten pierwszy rozdział, który tu opublikowałaś, bardzo się zainteresowałam twym opowiadaniem.

    Rozdział pierwszy, jak na sam początek jest obszerny, to spory plus, wiele się tu dzieje i trzeba czytać powolutku by wszystko wyłapać. Widzę już początek tego co kreślisz o swej głównej bohaterce, do której ,nawiasem mówiąc, odczuwam sympatię... Przeklinam niemal tyle co ona sama XD Przez co świetnie bawiłam się czytając, w jaki sposób kogoś wzywała. Oby tak dalej - kocham takie zabarwienia komediowe, to może być interesujące w rozwinięciu. Krótkie spotkanie ze Starkiem, było tylko przedsmakiem wielkich dialogów, jakie mogą tu powstać. Już nie mogę się doczekać kolejnych not spod twych rąk...


    Zapraszam też do siebie, na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem tyle: PISZ DALEJ! Chciałam napisać jakiś długi komentarz, ale czas mi na to nie pozwala. Tak więc czekam na następny rozdział. Weny życzę!
    Pozdrawiam
    Margaret :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Super opowiadanie jest MEGA bardzo się cieszę że tu trafiłam :) jesli porównam to ze swoim to.. ughh przede mną lata pracy :\ Nie odbiegając od tematu- naprawdę super i nie mówię tego tylko żeby zając miejsce w komentarzu. Bardzo prawdziwe;ten cuchnący facet, skwaszone mleko, skradziony portfel, wypadek. Jednak myślę że ona nie jest wcale taką zwykłą dziewczyną. To co pomyśli się dzieje, woow! Ale wtedy musi bardzo uważać bo jeśli przy wypłacie powie "Wsadź sobie w dupe te marne grosze" to.. Yyy ogarnij się! Przepraszam ale mój mozg i ja- nie dobrana para :\ Okej wracając (Znowu..) nie mogę sie doczekać aż przeczytam 2rozdział i aż mnie zżera ciekawość. A no i oczywiście najlepszy moment tego rozdziału:
    -Możesz być i samym Iron Manem… ups- i w ten sposób dotarło do mnie z kim zadarłam.
    -No właśnie- wyminął mnie i sobie pojechał.
    MEGA!! Już nie przeciągam i lecę dalej :) No i dodaje na moją listę ><! A oto moje blogi o Marvel (pierwszy) i DC (drugi)(Przy twoim topnieją w oczach :\)
    http://nordycka25.blogspot.com
    http://the-flashy-story.blogspot.com
    Pozdrawiam Uradowana czytaniem BlueNight'y !!

    OdpowiedzUsuń