piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział II

Serdecznie dziękuję za odwiedziny i komentarze! Postaram się, aby utrzymać klimat, w odpowiednich momentach trzymać was w niepewności, a i wątek komiczny również był obecny ;)
Mój problem polega na tym, że wróciłam do domu na święta. Co to oznacza? Nie mam chwili spokoju. Mój luby zatruwa mi d... moja siostra zatruwa mi d... moi rodzice zatruwają mi d... Tak więc świąteczna atmosfera trwa w najlepsze. Póki nie wrócę do mojego kochanego akademika może się zdarzyć tak, że nabędę różnego rodzaju zaległości w komentowaniu i czytaniu (nieźle, dopiero stworzyłam bloga i już problemy, powtórka sprzed pięciu lat). Tak więc daję rozdział i znikam.
Pocieszam się faktem, że w niedzielę uciekam na pokaz fireshow, a w poniedziałek i wtorek pracuję (czyli tu na 90% będę starała się nadrabiać)
A teraz- Wesołych Świąt i Loki'ego pod choinką ];->
***

            Dało się słyszeć dzwonienie dzwoneczka powieszonego przy drzwiach. Konsternacja wymalowała się na mojej twarzy widząc policjantów, którzy wczoraj „gościli” mnie na komisariacie. Nie siadajcie przy drugim stoliku, nie przy drugim. Prosiłam w myślach, ale niestety, modły nie zostały wysłuchane. Padło na mnie by obsłużyć nowo przybyłych klientów.
            -Dzień dobry, w czym mogę panom pomóc?
            -O, Mark, patrz, dziewczyna od portfela- odezwał się do kolegi policjant.
            -No proszę, proszę- mruknął pod nosem tak zwany Mark.
            -Polecam naleśniki z dżemem jagodowym- z wytrwałością wypełniałam swoje obowiązki.
            -Kawę poprosimy. Jak portfelik?
            -Jest okey- mruknęłam z doskonale wypracowanym, sztucznym uśmiechem i oddaliłam się za ladę.

            Bar jak to bar, nie wyróżniał się niczym niezwykłym. Może po za nazwą. Naprzeciwko lady znajdowało się pięć typowo barowych stolików, przy ostatnim po prawej stronie wstawione były narożne drzwi. Następnie po drugiej ich stronie znajdował się kolejny stolik, najczęściej zajmowany przez aspołecznych typów, którzy cenili sobie przestrzeń osobistą. Obok owego stolika znajdowały się drzwi do miejsca dobrze każdemu znanemu- do WC. No i w ten magiczny sposób idąc według wskazówek zegara, docieraliśmy ponownie do lady, gdzie przed nią stały małe stołki barowe dla tych co na szybko chcieli coś zjeść lub się napić. Natomiast za naszą magiczną ladą znajdowały się tajemnicze drzwi do kuchni, ale nie będę się rozpisywała na temat jej wystroju. Warto tylko napomnieć, że tam były drzwi oddzielające cały ten rozgardiasz od naszego małego cichego zakątka zwanym „zapleczem”.
           
Nalałam kawę do kubków i zaniosłam do stolika. Może powinnam być im wdzięczna? Bez zbędnych ceregieli, po za papierologią, oddali mi moją zgubę. A ze znanych mi historii, wiem, że komisariat to jedno z miejsc, które pochłania czas przeciętnego obywatela. Cicho westchnęłam wracając za ladę. Usiadłam na krześle, omiotłam wzrokiem lokal i zaczęłam rozwiązywać krzyżówki. Póki klienci byli obsłużeni i nie było żadnych nowych, miałam czas dla siebie. „Długa w karabinie”- cztery litery- „lufa”, „Kochała Hamleta”- przecież to takie oczywiste- „Ofelia”… dźwięk dzwoneczków wyrwał mnie z rozwiązywania. Przyszła szefowa- Marliyn. Wspaniała kobieta o równie wspaniałym sercu. Czarne loki delikatnie opadały jej na ramiona, miała surowe, aczkolwiek niemal matczyne spojrzenie. Była delikatnie pulchna, ale to dodawało jej uroku. Miała cudowny charakter, ale kiedy byłą taka potrzeba, potrafiła skarcić i wziąć w obroty. Tak więc warto było się starać aby nie mieć w tej kobiecie wroga.
           
Kiedy tylko przyszła Marliyn, czas jakby zaczął szybciej płynąć. Nim się spostrzegłam była już 15 i mogłam szykować się do wyjścia.
            -Viki, mam do ciebie prośbę- powiedziała kobieta z kuchni kiedy byłam na zapleczu. Podeszła do mnie, pogrzebała chwilę w swojej szafie i podała mi mały pakunek- Czy mogłabyś to przekazać pewnej kobiecie, będzie czekała przy banku dwie przecznice stąd. Ma długie, jasne włosy, nazywa się Pepper.
            -Pewnie- odpowiedziałam biorąc pakunek.
            -Dziękuję
           
Dzisiejszego dnia padał deszcz. Jak przystało na taką pogodę ludzie strasznie się śpieszyli do swoich domów, bądź też miejsca gdzie mogli skryć się przed deszczem. Oczywiście nie dotyczyło to tylko pieszych, również kierowców, którzy nie pozwalali przejść po pasach bez sygnalizacji, ludziom moknącym na deszczu. Parasolki niestety nie wzięłam, więc osłaniając się jedynie kapturem mknęłam chodnikiem by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Miałam nadzieję, że nie będę musiała zbyt długo czekać na ową kobietę. Kiedy jednak ujrzałam z daleka budynek banku, w oczy rzuciła mi się wysoka kobieta w białym płaszczu. Nad głową trzymała duży czarny parasol. To pewnie ona. Niestety Marilyn nie zdradziła mi za dużo szczegółów dotyczących tzw. Pepper. Nie pozostawało mi nic innego jak tylko spytać się wprost.
            -Przepraszam, czy pani nazywa się może… Pepper- spytałam niepewnie. Imię było dość niespotykane.
            -A ty pewnie jesteś tą dziewczyną od Marliyn- uśmiechnęła się do mnie, a ja podałam jej pakunek- Bardzo ci dziękuję, przekaż jej, że Tony rozliczy się z nią, jak skończy swój kolejny „genialny” projekt.
            -Jasne, nie ma sprawy- odparłam z uśmiechem.
            -Masz bardzo nietypowy medalik- zagaiła nagle kobieta- Z jakiego tworzywa?
            -Dziękuję- uśmiechnęła się- Nie mam pojęcia, metal… jakiś.
            -Naprawdę, bardzo ciekawy- przez chwilę wyglądała na zamyśloną- No cóż, jeszcze raz ci dziękuję.
            -Nie ma sprawy. Do widzenia.
Pepper odeszła, a ja, w ten deszczowy dzień wolno ruszyłam w stronę domu.

***
            -Miała bardzo ciekawy medalion- powiedziała kobieta parę godzin później, kiedy przeglądała plik dokumentów.
            -Naprawdę?- udał zainteresowanie Stark majsterkując przy czerwonej rękawicy.
Widząc olewającego ją Tony’ego mruknęła coś pod nosem i wyszła z pomieszczenia. Po chwili cofnęła się o kilka kroków i jakby od niechcenia odparła:
            -Sądzę, że metal z jakiego był zrobiony mógłby ciebie zainteresować.
Po czym odeszła kierując się w stronę salonu. 

***
            Ponownie skupiłam się na odczuciach towarzyszących mi podczas leżenia. Podobało mi się to. Wtedy czułam jakbym miała pełną kontrolę nad swoim ciałem. Oddychałam miarowo skupiając się na biciu serca. Zamknęłam oczy, pogrążałam się w myślach jednocześnie próbując nie zasnąć. Zaczęłam myśleć nad ostatnimi zdarzeniami, nad pechem, który mnie ciągle prześladował. Jeżeli to był pech, to dlaczego wszystko kończyło się szczęśliwie? A przynajmniej dla mnie. Tak, to był paradoks. Jak inaczej nazwać szczęście w nieszczęściu jak nie paradoksem? Całe to określenie jest śmieszne i nielogiczne. Jeżeli dana sytuacja jest pechowa, to jest, jeżeli jednak ujawniło się coś, co mogło być przebłyskiem szczęścia to nie można jej nazwać już pechową, bo miała pozytywne zakończenie. Jednak sama w sobie była negatywna…
           
Czułam jak mi głowa pomału eksploduje. Zacisnęłam oczy i odwróciłam się na bok. Skuliłam się usilnie starając się zablokować myśli. Chce zimnej wody- przemknęło mi tylko.
I w tym momencie stało się coś nieoczekiwanego. Mimo nagłego chłodu i mokrego ubrania dotarło do mnie coś jeszcze. Błyskawicznie podniosłam się i spojrzałam na swoje mokre ramie. Tak, elementy układanki nagle zaczęły się ze sobą łączyć, a prawda uderzyła we mnie jak pocisk armatni.
            -O kurwa!- rzuciłam wulgaryzmem przerażona i zaczęłam chodzić w kółko po mieszkaniu- Gość próbował mnie zaatakować przy śmietniku- zatrzymał się, a ja uciekłam, następnie szukałam kubka, „magicznie” się znalazł… dalej, facet uciekał przez ulice, samochód stanął, ale mężczyzna i tak zginął bo… KURWA!
           
Nogi się pode mną ugięły, czułam jak zbiera mi się na wymioty. W głowie nasunęły mi się wizje zmasakrowanych zwłok. Zabiłam człowieka. Zawartość żołądka podskoczyła mi jeszcze wyżej. Zaczęłam płakać. Co ja kurwa zrobiłam?! Czym do cholery jestem?!

***
Parę godzin wcześniej
           
-Powinniśmy czym prędzej wyruszyć na Midgard- powiedział Thor.
            -My?- spytał Srebrny Język.
            -Czyż nie obiecałeś nam pomóc w zamian za odpuszczenie twoich win?
            -Czy moją winą były kłamstwa wpajane mi od najmłodszych lat?- odpowiedział pytaniem na pytanie czarnowłosy uśmiechając się przy tym ironicznie.
            -Bracie, Midgard jest w niebezpieczeństwie, jeżeli to rzeczywiście są te istoty, o których mowa. Albo pójdziesz dobrowolnie, albo zaciągnę cię tam siłą. Chyba, że tęsknisz za swoją przytulną celą.
            -Mam tam iść jako ja? Zdajesz sobie chyba sprawę jak to się skończy? Dobrze wiesz, że nie jestem tam mile widziany.
            -To jest sytuacja wyjątkowa- odpowiedział gromowładny i wyszedł z komnaty. Szybkim krokiem skierował się w stronę Bifrostu. Na Ziemi była jego ukochana, nie mógł pozwolić by coś jej się stało. Zwłaszcza teraz kiedy zbliżało się niebezpieczeństwo.
           
Starał się zobaczyć w tej sytuacji jakąś korzyść dla siebie. W oddali widział swojego brata. Był bardzo przejęty zaistniałą sytuacją. Fakt, obiecał pomoc za każdym razem gdy coś się wydarzy, ale zrobił to z jednego powodu. Cokolwiek by nie było, zawsze będzie jakieś alternatywne wyjście. Gnijąc w więzieniu miałby małe prawdopodobieństwo na pojawienie się niezwykłej szansy, która pomogłaby mu w objęciu władzy, która byłą mu obiecana. Miał wielkie ambicje ku temu, jednak za każdym razem los z niego kpił podkładając mu kłody pod nogi. Czy pragnięcie realizacji obietnicy jaką ktoś mu kiedyś złożył i dążenie do niej jest czymś złym? Czy naprawdę wszyscy wokół uważają go za gorszego tylko dlatego, że całe jego życie składało się z kłamstw? Dorastał w nich, a kiedy sam zaczął ich używać, stosować, wszyscy mieli mu to za złe. Więc czy to one są złe, czy to zależy od osoby, która je używa? Tylko co ma do tego osoba? Przecież niezależnie od niej, za każdym razem rani się osobę poddaną zatajeniem rzeczywistości.

***
            Nie wiem ile czasu spędziłam pod kołdrą, ale kiedy wychyliłam głowę, już świtało. Nie zasnęłam nawet na chwilę. Głowa strasznie mnie bolała, a w brzuchu czułam niemiły ucisk. Usiadłam i zakryłam twarz dłońmi. Możliwe jest, że to wszystko co dzieje się wokół mnie jest tylko dziwnym zbiegiem okoliczności. Można wszystko zebrać do kupy, ale ciągle brakuje odpowiedzi na pytanie „jak?”. Gdzie należy szukać logicznego wyjaśnienia dotyczących tych wszystkich sytuacji jakie miały ostatnio miejsce?
           
Spojrzałam na telefon znajdujący się na drugim końcu pokoju. Co powiedzieć? Przemknęło mi przez myśl. Uparcie próbowałam sobie przypomnieć co krążyło po mojej głowie przy innych przypadkach. Zamknęłam oczy i skupiłam się. Wyciągnęłam rękę przed siebie i czekałam. Telefon, telefon, telefon… i tak parę razy. I nagle, poczułam. Zacisnęłam dłoń i otworzyłam oczy. Był tam. Spojrzałam zadowolona na urządzenie i serce podeszło mi do gardła. Co kur… Przeniosłam spojrzenie na swój telefon, który wciąż spoczywał na szafce na drugim końcu pomieszczenia. Co jest? Czyje to jest? Ostrożnie odłożyłam na stół nie swoje urządzenie i wyszłam biegiem z domu uprzednio zabierając ze sobą swoją komórkę.

            -Marilyn? Nie dam rady pojawić się dzisiaj. Muszę- zamilkłam na chwilę zbierając myśli idąc chodnikiem przed siebie- muszę pozałatwiać parę spraw.
            -No dobrze- odpowiedziała kobieta- Zadzwonię po Victorię. Wszystko w porządku?- dodała zatroskana.
            -Taa… Dziękuję i bardzo przepraszam.
Po pożegnaniu się zakończyłam połączenie. Weszłam do jakiegoś baru znajdującego się na drugim końcu miasta. Przez ponad dwie godziny bezcelowo jeździłam komunikacją próbując jakoś uspokoić się. Pragnąc odpocząć wstąpiłam akurat tutaj. O ile w moim miejscu pracy panował ład i porządek, tak temu miejscu tego zarzucić nie można było. Bar wyglądał obskurnie i brudno, ale to pewnie przez fale klientów co chwilę wchodzących i wychodzących. Tutaj ruch był ogromny. Patrzyłam jak łyżeczka leniwie miesza kawę, po czym uświadomiłam sobie, że robi to sama, bez mojej pomocy. Spanikowana chwyciłam ją w dwa palce i rozejrzałam się, czy nikt nie widział czasem tej anomalii. Jednak wszyscy byli pochłonięci swoimi sprawami i nikt nie zwracał na nikogo uwagi. Ludzie wychodzili, kupowali, jedli/pili, lub brali na wynos i wychodzili. Ot każdy pogrążony był we własnych myślach w swoim małym świecie.

            Zaczął świecić. Było to w momencie, w którym weszłam do domu i włączyłam czajnik. Połyskiwał na granatowy kolor. Byłam zdziwiona, bo nigdy tak się nie zachowywał. Zdjęłam z szyi i uważnie mu się przyjrzałam. Owszem, miał niekiedy delikatną niebieską poświatę, ale to przez odbicie się w nim promieni słonecznych, a teraz? W moim mieszkaniu panował pół mrok ze względu na deszczową pogodę za oknem. Usiadłam zdziwiona kładąc medalion na stole. Skrzyżowałam ręce na piersi i zaczęłam mu się przyglądać. Nie mogłam tego zaliczyć do rzeczy normalnych. To było cząstką mnie, która pomagała mi w ciężkich chwilach kiedy miałam ją przy sobie… Co ja gadam?! Dostałam to kiedy opuszczałam miejsce mojego dorastania, to że znaleźli medalion przy mnie oznacza, że moi prawdziwi rodzice nie pozostawili mnie tak do końca z niczym. Chociaż wolałabym jakiś kocyk, lub inne okrycie niż pseudo talizman. Bądź co bądź znaleźli mnie nagą. Stać ich było na błyskotki, ale żeby zainwestować w jakiś kawałek materiału to nie było komu.
Wracając do świecącego cudeńka. Emanowało swoim słabym blaskiem wprawiając mnie w osłupienie. Mamy czwartek, 17 października, godzina 16.34, dzień jak co dzień, no może z małymi paranormalnymi wyjątkami. Właśnie dowiedziałam się, że siłą umysłu wepchnęłam gościa pod koła rozpędzonego pojazdu, polałam się zimną wodą i ukradłam komórkę, a mój zwykły, na co dzień normalny medalik zaczął świecić.

            -No dobra, zabawne, nawet bardzo! Coś jeszcze?! Może nie wiem, jakaś kometa mi tu zaraz uderzy? Albo wulkan wybuchnie?- chwile później pożałowałam swoich słów…

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Rozdział I

Wygląd bloga ciągle w budowie, moja próba ogarnięcia ustawień jest wręcz żałosna, no ale trzeba próbować. Oto przed Wami pierwszy rozdział. Po wielu latach wracam do pisania, staram się uzyskać błyskotliwość umysłu i pomysły co do pisania jakie miałam kiedyś. Tak więc bez dalszych ceregieli, zapraszam!
***
           Czasami po prostu budzisz się i wiesz, że jesteś. Tylko tyle, otwierasz oczy i przez otaczający cię świat wiesz, że żyjesz. Czujesz jak twoja klatka piersiowa unosi się przy każdym oddechu, bicie serca delikatnie wzbudza drgania w żyłach, a jak się uspokoisz i zamkniesz oczy to usłyszysz szum krwi płynącej w twoim ciele. „Tętnica główna”- pięć liter, „aorta”. To wtedy właśnie dociera do ciebie, że żyjesz. Jeżeli tak po prostu otworzyłeś oczy i poczułeś „oddech życia”, to wiedz, że masz szczęście, bo przeżyłeś, kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok…

Z zamyśleń wyrwał mnie krzyk Victorii:
-No parzysz w końcu kawę czy nie?
Odgarnęłam kosmyk brązowych włosów i spojrzałam na dzbanek. Już od dobrych trzech minut stałam z zalaną kawą i patrzyłam tępo w podłogę. Przeniosłam wzrok na jasnowłosą dziewczynę.
-No rusz się wreszcie, nie będę wszystkiego za ciebie robić!
Wyszłam zza lady i skierowałam się do stolika, by obsłużyć klientów. Kątem oka spoglądałam na zegar umieszczony nad drzwiami wejściowymi. Zbliżała się 22, powoli mogłam szykować się do wyjścia. Odeszłam na zaplecze i zaczęłam się przebierać.
-Idziesz już?- spytała Victoria.
-Tak- odpowiedziałam
-Czyli zostaję sama na nocnej zmianie?
-Tak, ale jeżeli Marliyn znowu cię przyłapie na zapleczu jak się miziasz z klientem to cię wywali.
-Czy ty masz mnie za dziwkę?
-Rozumiem, że to pytanie retoryczne.
-Ty szmato!- krzyknęła wściekła dziewczyna rzucając się na mnie. Odskoczyłam na bok i wybiegłam z pomieszczenia. Stanęłam przed kasą i zaczęłam zliczać pieniądze. W końcu przy klientach nic by mi nie zrobiła. Za bardzo szanowała swoją „reputacje”.
-Zostawiam 200$ resztę daję do sejfu, nie wydaj na dziwki… och, czekaj, przecież ty sama nią jesteś- uśmiechnęłam się zawadiacko, złapałam worek pełen śmieci i wyszłam czując jak atmosfera robi się gęsta i nieprzyjemna.

Była godzina 22.15. Ciemność rozproszona była przez palące się na ulicach latarnie. Jednak przy kontenerze panowała całkowita ciemność. Już dawno mieli zrobić coś z tą lampą znajdującą się w zaułku, jednak kiedy czwarty raz z rzędu została wybita przez jakiegoś wandala, nikomu się nie chciało. Otworzyłam kontener i do mojego nosa dotarł ohydny fetor. Wywaliłam worek i odskoczyłam chcąc złapać świeżego powietrza.
-Proszę, proszę, co to za śliczna dzieweczka mi się tu przybłąkała- usłyszałam głos za swoimi plecami- To co, dajesz mi kasę i się zabawimy, coo?- spytał przeciągle patrząc na mnie lubieżnym wzrokiem. Skrzywiłam się widząc stan nieczystości mężczyzny, a następnie dotarła do mnie powaga sytuacji i fala przerażenia. Odsunęłam się dotykając plecami kontenera.
            -Nic nie mam przy sobie, zostaw mnie!- krzyknęłam.
            -Cii, nie ma co krzyczeć, a sądzę, że dać mi coś możesz- mężczyzna zbliżał się do mnie, a kiedy był już wystarczająco blisko, skuliłam się ze strachu. Gdyby tylko na chwilę się zatrzymał, mogłabym uciec. Nie goń mnie, nie ruszaj się. Proszę kurwa, nie ruszaj się. Przygryzłam wargi, odepchnęłam od siebie faceta i ze łzami w oczach zaczęłam biec najszybciej jak umiałam. Odwróciłam głowę, by zobaczyć czy mnie nie goni, ale w mroku dostrzegłam tylko nieruchomą sylwetkę oprawcy. Nie biegł za mną, może mu się nie chciało?

            Otworzyłam drzwi i zmęczona rzuciłam się na kanapę. Czułam się strasznie wyczerpana, jakby ktoś całą energię ze mnie wyssał. Zamknęłam oczy i zasnęłam, w ubraniu i butach, tak po prostu. Nie miała siły, aby się rozebrać. W sumie nawet nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi, było mi całkiem wygodnie, a mój umysł teraz nie potrzebował niczego innego jak właśnie snu.

            Nad ranem zwlokłam się z łóżka i przygarbiona ruszyłam w stronę lodówki. Warto napomknąć, że nie mieszkam w super wielkim pałacu z 36 sypialniami i 15 łazienkami, podłoga nie jest marmurowa, a sklepienie ozdobione niezwykłymi malunkami. Mimo wszystko nie narzekam. Moje mieszkanie jest małe, wynajmowane, a nawet kibel i łazienka mają osobne pomieszczenia. Kawalerka niczego sobie, a jeszcze większej piękności dodaje jej słowo „moja”, kit, że wynajmowana. Tak więc otworzyłam lodówkę i wyjęłam karton mleka. Upiłam parę łyków, po czym ostatni z nich wyplułam do zlewu. Pomachałam kartonem i dało się słyszeć, że mleko nabrało konsystencji śmietany. Ponownie spojrzałam w głąb lodówki i zobaczyłam kawałek dziwnie wyglądającej szynki i zwiędnięty koperek. Mruknęłam niewyraźnie pod nosem siarczyste przekleństwo i poszłam do łazienki. Po szybkim ogarnięciu się miałam zamiar wyjść do sklepu po małe zakupy, ale w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam panią Thomson, przemiłą sąsiadkę z na przeciwka.
            -Witaj Viki- tak, tutaj należy napomknąć, że mam na imię tak samo jak ta panna z baru- Victoria, z tą różnicą, że wolę jak się do mnie mówi zdrobniale, a ona… cóż, ona jest jakimś dziwnym anormalnym przypadkiem, który pozjadał wszystkie rozumy świata mając przy tym większe ego niż powinna posiadać- Przyniosłam trochę ciasta i zapiekankę, akurat dzisiaj przyjeżdża do mnie mój wnuczek, bardzo lubi zapiekanki, ale oczywiście nie zapomniałam o tobie. Mój wnusio to takie kochane dziecko, ostatnio grał główną rolę w szkolnym przedstawieniu, niestety nie dałam radę przyjść- dodała ze smutkiem ostatnie słowa.
            -Bardzo pani dziękuję- uśmiechnęłam się biorąc od staruszki jedzenie- może pani wejdzie i napije się czegoś?
            -Nie, nie dziękuję, moja droga. Och, zapomniałabym, to dla ciebie- podała mi książeczkę z krzyżówkami- To za naprawienie mi zegarka w kuchni. Kukułka jeszcze nigdy nie kukała tak wesolutko.
            -Pięknie dziękuję proszę pani- po krótkich pożegnaniach, zamknęłam drzwi i dobrałam się do reklamówki z jedzeniem. Poczuwszy wspaniały zapach świeżutkiej zapiekanki, usłyszałam i poczułam jak kiszki zaczynają mi grać marsz żałobny z głodu. Odstawiłam na pusty blat kuchenny jedzenie i otworzyłam szafkę w poszukiwaniu kubka. Byłam pewna, że gdzieś tu jest. Kurde, dlaczego nie może zawsze stać na blacie. Zamknęłam szafkę i ze złością spojrzałam na jedzenie, a tam, obok torby stał mój kubek. Stwierdziłam, że powoli zaczynam robić się ślepa, albo, że głupieję, bo co za debil nie widziałby dużego, czerwonego kubka.
Zaparzyłam sobie herbatę i zabrałam się za jedzenie. Musiałam przyznać, że pani Thomson nie miała sobie równych. Można to było powiązać z faktem, że była emerytowaną kucharką jak i to, że prowadziła przez jakiś okres swojego życia własną cukiernię. Niestety jeszcze przed emeryturą musiała ją zamknąć ze względu na masową produkcję różnych ciast, deserów, pączków czy drożdżówek. Maszyny zastąpiły ludzkie ręce, w ten sposób sprawiając, że interes się nie utrzymał. Po przejściu na emeryturę wciąż poświęcała się swojej pasji, jednak tylko dla rodziny i bliskich znajomych. Jakby nie patrzeć, byłam rad, że zaliczałam się do tej niewielkiej grupy. Od samego początku jak tutaj zamieszkałam sąsiadka mi pomagała. Była pierwszą życzliwą mi osobą, którą spotkałam po opuszczeniu sierocińca.

            Samego pobytu w domu dziecka nie wspominam za dobrze. W sumie nie ja jedna. W końcu jak można wspominać miejsce, gdzie najczęściej trafiały dzieci niechciane. Były też takie osoby, które pomimo braku rodziców miały jakąś inną rodzinę, bliższą bądź dalszą, ale przez różne sytuację tamci nie chcieli się nimi zając. Ja trafiłam z bardzo powszechnego i nie miłego powodu- zostałam porzucona. Jakiś mężczyzna znalazł mnie w drodze do domu na jakimś pustkowiu. Trochę się natrudził zanim mnie znalazł, ale podobno wyłam strasznie wniebogłosy. Przywiózł mnie do pierwszego lepszego ośrodka i tam już zostałam. Ponoć miałam od samego początku ze sobą wisiorek, który został mi zabrany przez opiekunkę i na szczęście oddany w dniu, w którym opuszczałam przybytek. Mieszkanie znaleźli mi oni, a raczej zostało ono wydzielone z jakiegoś specjalnego programu wsparcia młodych. Wraz z niewielką odprawą mogłam na spokojnie poszukać sobie pracy, co okazało się nie być w cale takie łatwe. Jednak w końcu się udało. I w ten sposób latając w fartuszku, odsługuję różnych dziwnych typów w barze „Hungry Rabbit”. Praca moich marzeń to nie jest, ale póki mam z tego na czynsz i zaspokojenie podstawowych potrzeb, to jest okey. Zwłaszcza, że zdarzają się całkiem ładne napiwki.

            Zjadłam ostatni kęs ciasta i rozłożyłam się wygodnie na kanapie. Tak, to było cudowne uczucie. Wyciągnęłam portfel i wysypałam na stół kasę. Po odliczeniu części na czynsz i odłożeniu jej na półkę, resztę spakowałam z powrotem i wyszłam do sklepu na niewielkie zakupy. Dzień jak co dzień, tylko mogłoby być więcej kasy. Stanęłam przed pasami czekając na zmianę świateł. Nagle poczułam jak ktoś się przepycha i wbiega na ulicę. Rozległ się głośny klakson, samochód był za blisko i szanse na wyhamowanie pojazdu były nikłe. Boże, człowieku, zatrzymaj ten samochód, błagam. Pomyślałam nie chcąc być świadkiem wypadku. Jak na wezwanie, samochód zatrzymał się, a gość pobiegł dalej. Odetchnęłam cicho i przeszłam przez pasy na zielonym świetle. Znowu poczułam się zmęczona, mimo przespania całej nocy, energia ponownie jak gdyby ze mnie wypłynęła. Z drugiej strony co za idiota wbiega na ulice? Życie mu było nie miłe? Co jest z tymi ludźmi, wszędzie są idioci!

            Złapałam za koszyk i po wybraniu kilku niezbędnych artykułów stanęłam przy kasie. Przede mną była kobieta z rozwrzeszczanym dzieciakiem, obok mnie przy drugiej kasie jakiś pacan kłócił się z kasjerką o cenę jakiegoś produktu. Wszędzie był wrzask, pisk i wkurzające mnie istoty. Czułam jak żyłka zaczyna mi pulsować.
            -Dzień dobry- uśmiechnęła się kasjerka wymuszonym uśmiechem i zaczęła kasować produkty. Odpowiedziałam jej tym samym, sztucznym wyrazem twarzy- Należy się 20,35$

            Sięgnęłam ręką do kieszeni i zamarłam wyczuwając pustkę. Chwyciłam za drugą kieszeń, to samo. Zaczęłam przetrząsać kieszenie spodni, ale portfela nie było. Kasjerka widząc przerażenie na mojej twarzy powiedziała:
            -Udawanie nic nie da, na kreskę nie dajemy.
            -Żadnej Kreki nie potrzebuję, ktoś mi portfel pode… no co za chuj popierdolony, mógł go ten samochód trzepnąć!
            -Jak się pani wyraża?!- upomniała mnie kasjerka. Spojrzałam na nią bez wyrazu i szepnęłam słabo:
            -Niech pani wszystko wycofa, wrócę jak się dowiem kim jest ten złodziej.

            Wkurzona wyszłam ze sklepu i skierowałam się na komisariat. Z daleka usłyszałam wycie syren karetki. Mam nadzieję, że to ty, chuju. Mruknęłam w myślach idąc przed siebie.
Moje nogi stały się jakby ociężałe, sprawiając, że każdy krok był dla mnie wielkim wyzwaniem, a umysł uparcie domagał się snu. No co jest?! Spałam całą noc, może to ciśnienie wariuje?
Żeby kogoś tak w biały dzień okraść, a ja się martwiłam, żeby kierowca nie wbił mu zderzaka w dupę.
            Na komendzie spędziłam trochę czasu, ale w końcu przyjął mnie policjant, który miał obowiązek wysłuchać moich zeznań. Opisałam swój portfel i jego zawartość, a facet sporządzał raport, zadając jakieś dodatkowe pytania odnośnie miejsca przestępstwa i całej sytuacji. Nagle do pokoju wpadł kolejny gliniarz trzymając woreczek strunowy z zawartością.
            -Masakryczny wypadek!- powiedział, ale widząc mnie zamilkł.
            -Zaraz porozmawiamy- rzekł do kolegi i zwrócił się do mnie- Co się pani tak przygląda koledze, na kawę to po pracy.
            -To mój portfel- odpowiedziałam uważnie przyglądając się zawartości woreczka.
            -Jak to twój?- spytał policjant
            -No ten, który został skradziony- odpowiedziałam nie wierząc we własne szczęście.
            -To co, zatrzymujemy ją?- spytał „strażnik” woreczka.
            -A po za portfelem to mają coś ze sobą wspólnego?
            -Gość kradnie jej portfel, chwile później zostaje zmasakrowany przez rozpędzony autobus?
            -Jak to zmasakrowany?- zrobiłam wielkie oczy.
            -Według światków wbiegł na ulicę po czym stanął. Nic więcej, zero, żadnych ruchów, ponoć ciało wciąż miał pochylone jak do biegu, a następnie… cóż, autobus nie wyhamował. Jedna ofiara śmiertelna, dwanaście rannych i jedna w ciężkim stanie, oczywiście to kierowca.
            -I co to ma wspólnego z moim portfelem?- zapytałam
            -A ona ciągle swoje- policjant trzymający portfel przewrócił oczami.
            -Dobra, przygotuję papiery do podpisania i możesz iść.

            Wróciłam do sklepu po zakupy. Ponownie stanęłam w kolejce do kasy i zaczęłam rozmyślać nad własnym szczęściem. Najpierw człowiek mnie prawie taranuje i zabiera mi kasę, mało nie wpada pod samochód, a następnie i tak ginie na ulicy przejechany przez autobus, coś jak oszukać przeznaczenie, tylko w prawdziwej wersji. Czemu jednak się zatrzymał? Załamał się marnym łupem?
            -20,35$- usłyszałam od kasjerki i podałam jej pieniądze- O, widzi pani, był sens robienia widowiska z powodu zapomnianego portfela? Następnym razem proszę na spokojnie wrócić do domu i go poszukać.
            -Nie zapomniałam go, ktoś mi go ukradł- a potem wylądował pod autobusem- dodałam w myślach.
            -Jak tam pani sobie uważa- mruknęła pod nosem wydając resztę.

            Suka pomyślałam oschle idąc w stronę domu. Korzystając z wolnego dnia wybrałam dłuższą trasę, aby dotlenić się oraz zaznać odrobinę ruchu. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to co się stało. Sumienie mówiło mi, że to moja wina, ale logika się z tym nie zgadzała. Jak mogłam być winna czemuś na co nie miałam wpływu? Koleś sam sobie zgotował taki los będąc nieuczciwym i głupim. Ale czemu się nie ruszał? Przynajmniej o jednego idiotę mniej. Świat powinien zrobić coś z tą narastającą głupotą. Zamyślona weszłam na ulicę i mało nie przejechało mnie auto, które stanęło z piskiem opon przede mną.
            -Jak jeździsz kutasie!- krzyknęłam już wnerwiona. Od wczorajszego wieczoru prześladował mnie pech.
            -A ty jak chodzisz masochistyczna babo?- z samochodu wychyliła się znajoma mi twarz, ale nie mogłam rozpoznać skąd ją znam.
            -To kup sobie nowe okulary, bo te zamiast słońca mózg ci przyćmiewają- odparłam czując jak mi ciśnienie skacze.
            -Te, lala, ty chyba nie wiesz do kogo mówisz.
            -Możesz być i samym Iron Manem… ups- i w ten sposób dotarło do mnie z kim zadarłam.
            -No właśnie- wyminął mnie i sobie pojechał.
Chyba jednak czas zainwestować w telewizor- pomyślałam i ruszyłam w stronę domu, aby zrealizować swój plan- pójść spać, bo jednak tego dnia zmęczenie strasznie szybko mnie dopadło.